Będąc ostatnio na zakupach, kupiłam sobie małą, pięciocentymetrową zabawkową kupę emoji. Uśmiechnięta kupa zamieszkała w mojej lekko przybrudzonej białej torebce-nerce, w kieszonce po wewnętrznej stronie, tam, gdzie trzymam kartę płatniczą. Ale po co?
Otóż, będąc w afekcie, jak każdy, nie zawsze zauważam różnicy między rzeczami, o które warto walczyć, a o które nie. Między tym, co jest ważne, a co mniej. Co mi służy, a co mi szkodzi. Stąd właśnie kupa w nerce.
Kiedy jestem w sklepie spożywczym, targana stresem, głodem i atakami dobrych chwytów marketingowych, zaczynam wrzucać do koszyka wszystko, co ma ładne opakowanie, co jest nowe na rynku i co zawsze mi smakuje. Upycham, upycham i tylko ja wiem, jak niechlubnie się wtedy zachowuję. Moment opamiętania przychodzi dopiero wtedy, gdy w małym koszyku zaczyna brakować miejsca.
Wtedy biorę drugi koszyk.
Teraz muszę przejść test umiejętności dokonywania dobrych wyborów. Sama przed sobą. A to już jest wyzwanie. Bo nikt nie patrzy, nikt nie widzi. Gdy dobrze się otrzepię z cukru pudru, nikt nie zauważy, że w drodze do pracy zjadłam dwie drożdżówki. Ale ja będę wiedziała. A to jest dla mnie ważne. To ja jestem swoim największym wyzwaniem a czasem wrogiem.
I zaczynam. Wyjmuję, przekładam, sortuję: na prawo to, co mi służy i co jest zdrowe, a na lewo to, co nie. Są to proste wybory, ale wielkie wyzwania. Większość produktów zostaje w koszyku z mentalnym napisem:nie. Lekki i prawie pusty koszyk z napisem: tak, brawo! zabieram ze sobą. Porzucam między półkami koszyk wypełniony chipsami, prosecco i malinami w czekoladzie.
Z lżejszym o połowę koszykiem, wypełnionym świeżymi warzywami, owocami, strączkami i ziarnami, idę do kasy. Dumnie wyprostowana sięgam po kartę. Otwieram kieszonkę w mojej nerce, patrzę na kupę i zastanawiam się, jak będę się czuła, płacąc. Tym razem to ja wygrałam. Wygrałam walkę z największym swoim rywalem – sobą.
Dzięki temu, że porzuciłam wiele niezdrowych produktów, płacę o 189 złotych mniej. Nagroda finansowa za dobre wybory? Tak! Lepiej być nie może. Uskrzydlona, uśmiechnięta i nie wypaćkana od cukru pudru, sunę jak Miss Polonia na wybiegu.
Dumna z siebie nawlekam te krótkie chwile na nitkę dobrych wspomnień. Dobrych wspomnień o sobie.
Bo szczęście dla mnie to dzisiejsze, małe wybory, które prowadzą do lepszego samopoczucia od razu, teraz. Skumulowane małe, wygrane bitwy z samą sobą to moje Szczęście. To nie emocja, którą mogą mi dać inni. Szczęście to droga, po której prowadzą mnie moje wybory, nawyki i dyscyplina słuchania siebie.
Moje szczęście to droga do siebie. Taką, jaką jestem, choć w chaosie dnia codziennego zdarza mi się zapominać.