8 miliardów produktów do wyboru, a ja nadal nie znajduję tego, czego szukam. Bo sama nie wiem, czego szukam. Czego tak naprawdę potrzebuję. A może wcale tego nie potrzebuję? Może poczułabym się lepiej bez kolejnej rzeczy, której nigdy nie użyję i która wyląduje w kącie? Czy naprawdę świat się skończy, jeśli nie znajdę tych butów, na których mi zależy? Czy muszę dzwonić do trzech koleżanek, żeby opowiedzieć im o tym dramacie? Czy warto przepracować dwa tygodnie, by kupić kolejną parę butów, które założę tylko raz? Czy naprawdę chcę spędzić następny tydzień, przeszukując sklepy online, zamiast zająć się czymś innym?
Co bym zrobiła, gdybym już miała te buty? Szukałabym wtedy torebki? A potem kolczyków? Szkoda mi samej siebie.
Znajduję i przez chwilę czuję się lepiej. Smutne jest to, że rzecz, zwykły przedmiot, sprawia, że się uśmiecham. Że nagromadzone rzeczy definiują moje chwile szczęścia. Że to one mają nade mną władzę. Bo jeśli nie zrobię włosów i makijażu, nie wyjdę nawet do sklepu po chleb. Tak się to wszystko porobiło. Chyba mam problem. Muszę to powiedzieć na głos.
Chodzę z kąta w kąt, szukam, kupuję, jestem zajęta. I tak, w łatwy sposób, marnuję życie. Czy to nowa mata do jogi, robot kuchenny, czy film na Netflixie, wszystko jedno. Ciągle jestem online, odłączona od bliskich, od życia, które toczy się gdzieś obok, beze mnie.
A przecież szukam czegoś wartościowego. Szukam chwil, kiedy uśmiechnę się beztrosko. Szukam chwil, kiedy poczuję się wolna od rzeczy. Szukam momentów, kiedy zapomnę, choć na chwilę, że czegoś mi brakuje.
Bo niczego mi nie brakuje. Ale tego nie odkryję na Zalando.